Dedykuję ten wiersz, czteroletniej dziewczynce, która zatruła się muchomorem.
Zbierała Ania grzybki,
zadowolona szła.
Maślaków i podgrzybków,
pełniutki koszyk ma.
Gdy w końcu przyszła pora,
do domu wracać już,
spotkała muchomora,
który zaczął od słów.
– Zabierz i mnie do domu,
na pewno bardzo chcesz
i nie mów nic, nikomu,
ze smakiem sobie zjesz.
Mam dosyć samotności,
choć pełno przy mnie much.
Ulituj się nade mną,
bom przecież cały zdrów.
Mam piękny kapelusik,
jak żaden inny grzyb,
na maśle mnie poddusisz
i w brzuszku zniknę w mig.
– Nie wezmę cię ze sobą, ty chyba bzika masz.
I wiem już chyba czemu,
do kosza mi się pchasz.
Przebiegły muchomorze,
rodzinę otruć chcesz. Ja tobie nie pomogę
i dobrze o tym wiesz.
Czerwony twój kapelusz, a na nim kropek garść,
wyrządzasz krzywdę ludziom i radość z tego masz.
Poproszę pana dzika, by szybko ciebie zjadł,
więc radzę grzybku znikaj, boś w tarapaty wpadł.