Przybył do portu statek handlowy,
wielki, wspaniały, cały stalowy.
W ładowniach mieści różne towary,
wszystko po trochu, prawdziwe czary.
Choć upał straszny, jak na Saharze,
to towar znoszą silni tragarze:
ciężkie toboły, jakieś sprawunki,
kufry, walizki, pudła, pakunki.
Lecz, kiedy skończą swoją robotę,
na pusty statek wniosą z powrotem:
młode jałówki, konia z zaprzęgiem,
szybko, dokładnie i z dużym wdziękiem.
Wodę w beczułkach, rybne konserwy,
w koło Macieju i tak bez przerwy.
Worki pszenicy, młyny z wiatrakiem,
sieci rybackie razem z rybakiem,
rowery, wrotki i hulajnogi,
przeniosą wszystko, tylko nie drogi.
Skrzynki z gwoździami, łopaty, grabki,
kubek bez ucha, piaskowe babki,
kapcie babuni, dziadka fajeczkę,
ciemnej tabaki, tylko troszeczkę.
Szkołę, podwórko, scenę teatru,
kościół, parafię, ampułkę wiatru,
stare ubrania i rękawiczki
i przede wszystkim od pieca drzwiczki.
Cóż, spakowali wszystko z miasteczka,
lecz zapomnieli zabrać słoneczka.