Pewien krawiec spod Poznania
znakomicie szył ubrania.
Igłą biegle operował:
łatał, zszywał i cerował.
Jednak dziwną miał naturę,
pragnął zaszyć każdą dziurę;
mówiąc krótko i najprościej,
nawet w chmurze, czy tę w moście.
Szyld przed wejściem miał wspaniały,
złotym ściegiem wyszywany.
„Krawiec Damski, Krawiec Męski.
Fason lekki, fason ciężki”.
Gdy nie widział żadnej dziury,
chodził smutny i ponury.
Nie przestawał lamentować
– Dajcie mi coś zacerować!
W sklepie kupił kilo sera
i wybuchła fest afera.
Biegał, krzyczał – Ja nie wierzę,
żadnej dziury nie ma w serze!
Łatał wszystko, co popadnie,
nożycami kroił sprawnie.
Znał się przecież na robocie,
ciach i ciach… i po kłopocie.
Durszlak, sitko, różne sieci
są dziurawe (dobrze wiecie),
a on przez te wszystkie lata,
wciąż próbował je załatać.
Umiał zaszyć dziurę w dziurze,
dziurkę z kluczem i tę w murze.
Ludzie w mieście powiadali,
że takiego go nie znali.
Szewc mu kiedyś figla spłatał,
dziurę w bucie w mig załatał!
Biedak tak się tym przejmował,
że aż z nerwów zachorował.
Przysiągł więc na swoje życie
– Dzisiaj kończę z wszelkim szyciem.
I obiecał po raz wtóry,
– Ja już nigdy nie tknę dziury!
Kiedy wyszedł ze szpitala,
dostał wiele kwiatów naraz,
a od starych kumpli krawców,
przyjął wielki pęk… dziurawców.