Zmierzchem

Zerwałem pęk kwitnących maków,
czerwonych niczym twoje usta.
Niechaj mi będą dobrą wróżbą,
gdy bije serce… jakże puste.

Pamiętam kiedy upinałaś
czerwoną klamrą jasne włosy;
i krótką suknię, którą wtedy
bezwstydnie zefir ci unosił.

Lecz tylko maki się wstydziły
naszych oddechów i uniesień,
bo dłonie w szale gdzieś błądziły,
szukając siebie cichym zmierzchem.

I już niebawem, zatraceni,
muskając czule drżące wargi,
pośród księżyca blasków, cieni
– odpływaliśmy białym żaglem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *