To nie bajka, daję słowo,
pewien dzik miał problem z głową.
Zamiast siedzieć w ciemnym borze,
to upatrzył sobie morze.
Dziwne, ale czuł potrzebę,
by odwiedzić latem Łebę.
Kiedy przybył w morskie strony,
kto żyw, zwiewał jak szalony.
W Kołobrzegu był przez chwilkę,
przemknął tylko bokiem, chyłkiem.
Chciał kołysać się na fali,
lecz mu ludzie przeszkadzali.
Wkrótce znalazł się w Sopocie,
ubrudzony cały w błocie;
tam szarżując morskim brzegiem,
straszył ludzi dzikim biegiem.
Później (w znanym sobie celu)
zjawił się nad wodą w Helu.
Świetnie się nad morzem bawił,
szybko z ludźmi się rozprawił.
Gdy na plaży były pustki,
dzik popędził w stronę Ustki.
Doszedł do niej ledwo żywy,
a tam czekał już myśliwy.
W starciu z takim przeciwnikiem,
w mig zrozumiał, że jest dzikiem;
a ujrzawszy z bliska lufę,
zwiał do lasu jednym susem.
.
Doszły jednak do mnie słuchy,
że dzik był co nieco głuchy.
Gdy mówiono mu – Jedz zboże,
to on słyszał – Jedź nad morze.
Zainspirował mnie wiersz MamaCóry