Tour de Pologne Halo!

Już gladiatorzy, stoją na starcie,
potężne nogi – wielkie dźwigary;
twarde te chłopy, powiem otwarcie,
żadna to magia i żadne czary.

Młodzi mężczyźni, jak malowani,
w rękach trzymają kosmiczne wodze;
gotowi w siodłach, piękni ułani,
ciało przy ciele, noga przy nodze.

Do pokonania mordercza trasa
(huk przeraźliwy rozrywa uszy!),
sto kilometrów – dystans dla asa.
Starter wystrzelił i wyścig ruszył!

Jedzie peleton – mnóstwo kolarzy,
plecy jak łuki, piękne arkady;
grymas wysiłku na wielu twarzach,
mocno schyleni, do samej ramy.

Niczym atleci – ciała wyśnione
(w zapasie bidon i czekolada),
mkną ulicami, koło za kołem.
Jeden drugiemu chętnie pomaga.

Łańcuch napięty, stalowe nerwy,
siodełko, koła i kierownica;
kręcą i kręcą, jadą bez przerwy,
pędząc do przodu, jak błyskawica!

Widzę ich głowy z dosyć daleka,
już coraz bliżej do linii mety,
jeszcze kilometr męczarni czeka,
zaraz się skończy wyścig (niestety).

A szprychy w kołach błyszczą od słońca,
rower – machina w dwudziestym wieku.
Długi peleton, nie widać końca,
jadą wciąż razem, człowiek przy człeku.

Silne ramiona, łabędzie skrzydła,
chłopcy wycięci prosto z żurnala.
Za nimi wielka, pokaźna świta,
widać koszulkę lidera z dala.

Niewiele metrów im pozostało –
pogniotłem z nerwów całą gazetę.
Kto będzie pierwszy? Czasu już mało..
Są, są! Herosi „wpadli” na metę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *