Wielka Pardubicka

Dziś w Pardubicach wielka gonitwa.
Konie, jak charty. Adrenalina.
Stawiam więc wszystko na jedną kartę,
zatem zawody czas rozpoczynać.

Boksy gotowe, naprzeciw prosta,
dżokej skupiony, spocone dłonie.
Byle na starcie długo nie zostać,
drżą wszyscy jeźdźcy, parskają konie.

Uprząż – kajdany, maść Kunta Kinte,
to mój faworyt, mówiąc oględnie.
Zawsze był pierwszy, jak do tej pory,
biega taktycznie i to bezbłędnie.

Zbliża się moment wyczekiwany.
Bomba do góry! Ostatnie tchnienie.
Takie są fakty – nie żadne bzdury;
główni aktorzy na wielkiej scenie.

Wreszcie ruszyli, pierwsze sekundy.
Chrapy wciągają litry powietrza,
a konie pędzą, ile sił mają!
Chociaż przygoda ta niebezpieczna.

Zakręt dość krótki i znowu prosta,
jak autostradą z piekła do nieba.
„Lotne” pegazy człowieka tarczą,
zwycięzcom chwała, przegranym – bieda.

Rumaki spięte, wilcze spojrzenia,
dwieście uderzeń pulsu w minutę.
Magiczne ciało wśród ludów wierzeń;
cztery kopyta żelazem kute.

Szatański galop rozrywa ziemię,
lecą odłamki niczym szrapnele.
Cały ten zamęt, piaskowe zamki,
tłum radujących, a on na czele.

Nareszcie meta, koniec dramatu!
W dłoni lornetka, jak ogień parzy.
I tylko szkoda strudzonych koni,
radość i smutek na ludzkiej twarzy.

Wyścig skończony, parują ciała.
Medal zdobyty, dżokej na koniu.
Bohaterowie chwałą okryci.
rzucam bilecik, idę do domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *