Biega byczek, jak szalony,
pragnie sobie znaleźć żonę.
Jest przystojny, całkiem zdrowy,
wszędzie szuka pięknej krowy.
Wpadł na łąkę nieopodal:
„Czy ja paniom się podobam,
która chce być żoną byka? –
odpowiedzcie, grzecznie pytam”.
Zwrócił się do pierwszej damy:
„Czy my się maleńka znamy?
Śliczna jesteś gołąbeczko,
jak na niebie dziś słoneczko.
Podejdź tutaj, nie bądź taka,
chcesz, dostaniesz wnet buziaka.
Sytuacja się nadarza,
pójdźmy razem do ołtarza.
Wyszykuję Ci mieszkanko,
dwa korytka, miękkie sianko.
Ślub właściwie już gotowy,
nie chcę słyszeć twej odmowy.
Przyjdą najróżniejsi goście,
będzie miło i radośnie.
Pośpiesz się i mów od razu,
bo ja czekać nie mam czasu.
Chcesz być żoną, szepnij słówko,
co ty na to moja krówko?”
Wtem czerwona z najczerwieńszych,
tak mu prawi tu niniejszym:
„Jak wyrazić ból słowami,
kiedy mylą nas z krowami.
Cóż ci wpadło, do tej główki,
tu są same Boże Krówki.
Więc radzimy, byczku spory,
wracaj lepiej do obory.
Dziś nie znajdziesz sobie żonki,
my nie krowy, lecz biedronki.